TRZECI SPŁYW - SŁUPIA 21km
Nasze spływy cieszą się nadal bardzo dużym zainteresowaniem. W ramach trzech spływów było 92 kajakarzy, z czego aż 74 uczestników płynęło z nami jeden raz.
Z tego powodu pracownicy SWFiS (mgr H. Pilecka, dr R. Bąk, mgr M. Zawadzki) proponują kolejną imprezę rekreacyjną na wodzie. Na trzeci spływ, mimo finansowania własnego, znów mieliśmy komplet uczestników – 31 osób.
Tym razem mieliśmy poszerzony skład międzynarodowy. Do tradycyjnego trio (Polska, Ukraina, Białoruś) dołączyli przybysze z Kazachstanu. W porównaniu do pierwszych dwóch spływów mieliśmy 18 nowych uczestników spływu.
Imprezę rozpoczęliśmy w miejscowości Krzynia nietypowo, gdyż najpierw kierowcy pojechali odstawić samochody na koniec trasy, a pozostali uczestnicy ruszyli… na zwiedzanie. Dr R. Bąk zapoznał grupę z kaskadą Słupi, jej ciekawymi rozwiązaniami hydrograficznymi i funkcjonującymi na niej elektrowniami. Po spacerze po zaporze ziemnej i wysokim brzegu Słupi zaprezentował też urocze pole biwakowe nad wodą. Ekipie miejsce to bardzo przypadło do gustu. Powrót grupy z wycieczki pieszej zbiegł się z przyjazdem kierowców i kajaków.
Po ustaleniu składów osad, omówieniu założeń organizacyjnych oraz wytłumaczeniu podstaw kierowania kajakiem, ruszyliśmy w trasę. Zastosowaliśmy szyk zwarty ekipy. Podzieleni byliśmy na eskadry: mgr M. Zawadzki jako komandor spływu prowadził grupę początkową, dr R. Bąk jako latarnik zamykał całość naszej grupy. Mieliśmy pięć eskadr, którymi poza wykładowcami SWFiS dowodzili najbardziej zaawansowani kajakarze (Przemek, Żenia, Łukasz). Prowadzący mieli za zadanie wskazać właściwy sposób pokonania przeszkody.
Rzeka okazała się łaskawa. Nowicjusze uczyli się sztuki panowania nad kajakiem w pewnym komforcie. Na pierwszej przeszkodzie ponownie przypomniano o zasadach jej pokonywania, gdy nasze sardynki trochę się stłoczyły na wodzie. Czasami ktoś zawiesił się kajakiem na drzewie, ale nie miało to poważniejszych konsekwencji. Pod szczególna opieką był nasz gość z Azji – Zere. Łukasz z jej kajaka dbał jak mógł, by czuła się bezpiecznie.
Po 5,3 km dotarliśmy do Leśnego Dworu, a po kolejnych 6,2 km do stanicy w Lubuniu, gdzie mieliśmy ognisko z pieczeniem kiełbasek. Tu czekał na nas mgr M. Pasławski z rozpalonym ogniskiem i swoim, przywiezionym z domu, drewnem. Zadbał o nas fizycznie i psychicznie (te jego gawędy). Tu też dopełniło się zjawisko integracji. Doznała tego szczególnie ta część nowicjuszy, która swoje kiełbaski i inne smakołyki zostawiła w… samochodach. Pozostali nie dali im jednak zginąć z głodu i poratowali czym tylko się dało (pomidorek, kiełbaska, chleb…). Było sympatycznie.
W końcu dopłynęliśmy, po 21 km, do stanicy w Łosinie, gdzie czekał nasz transport powrotny. Dmytro i Saszka pokonali pewnie większy dystans, gdyż płynęli klasycznym zygzakiem. Trochę im zazdrościły Dorota z Karolinką, naszą najmłodszą uczestniczką (13 lat), którym też wysiłków w wydłużaniu trasy nie można odmówić.
Pogoda i humory dopisywały, a część tych miłych chwil uwiecznił z drona nasz podniebny operator - Paweł. Jesteśmy ciekawi jaki film wyjdzie z tego po montażu.