Spływ kajakowy czwarty - rzeką Łupawą 29.06.2024 (Żelkowo – Gardna Wielka – 19,6 km)
Nasze imprezy wodne cieszą się nadal bardzo dużym zainteresowaniem. Z tego powodu pracownicy SWFiS (mgr H. Pilecka, dr R. Bąk, mgr M. Zawadzki) zaproponowali kolejny spływ. Na ten czwarty, mimo finansowania własnego, znów mieliśmy wielu uczestników – 30 osób.
W porównaniu do pierwszych spływów ponownie pojawili się nowi uczestnicy spływu (12 osób). Byłoby więcej, ale umówieni studenci nie stawili się na zbiórce. Tym razem nasze tradycyjne międzynarodowe trio (Polska, Ukraina, Białoruś) rozszerzyło się o obywatela USA.
Imprezę rozpoczęliśmy w miejscowości Żelkowo. Po ustaleniu składów osad, omówieniu założeń organizacyjnych oraz wytłumaczeniu podstaw kierowania kajakiem, zrzuciliśmy kajaki na wodę tuż za jazem na rzece. Obiekty hydrotechniczne stały się znakiem firmowym tego spływu. Trzy jazy i elektrownia w Smołdzinie były przeszkodami do pokonania na naszej trasie. Nieodzowne było przenoszenie kajaków.
Mgr M. Zawadzki jako komandor spływu prowadził grupę, dr R. Bąk jako latarnik zamykał ją. Prowadzący miał za zadanie wskazać właściwy sposób pokonania przeszkody.
Pomijając forsowanie obiektów hydrotechnicznych rzeka okazała się łaskawa. Pogoda była wspaniała i humory dopisywały. Nowicjusze uczyli się sztuki panowania nad kajakiem w pewnym komforcie. Jak w każdym spływie i tu mieliśmy ekipy ambitne – Zygzak 1 oraz Zygzak 2 czyli Mikołaj z Fabianem oraz dwóch Kubusiów. Dla nich pływanie najkrótszym kursem było zbyt łatwe i postawili na dłuższy kilometraż. Pod szczególna opieką był nasz gość z USA – Stefan. Mgr M. Pasławski z jego kajaka dbał jak mógł, by czuł się bezpiecznie.
W okolicach Czarnego Młyna spotkaliśmy dwa jazy, które zaawansowani pokonali kajakiem, a „świeżynki” miały to zrobić lądem. Mylne określenie osady skutkowało… kompleksowym moczeniem. Po wydobyciu z rzeki dwóch kajaków (a nie było to łatwe) i wylaniu z nich wody z ruszyliśmy dalej. Przed trzecim jazem, tym najtrudniejszym, kadra zadecydowała, by wszyscy bez wyjątku przenieśli własny dobytek. Cały czas przed nami dominował szczyt Rowokołu (115 m npm.) – świętej góry Słowian. Po 12,3 km dotarliśmy do Smołdzina, gdzie mieliśmy ognisko z pieczeniem kiełbasek w parku pałacowym księżnej Anny Gryfitki. Niestety z pałacu, czy późniejszego dworu królewskiego (spadkobiercami Gryfitów byli Hohenzollernowie) nic się nie zachowało. Ale opowieści o starych czasach były.
Ognisko jak zwykle sprzyjało integracji. Doznali tego szczególnie nowicjusze, którym bardzo podobała się atmosfera imprezy. Po ognisku musieliśmy pokonać długi odcinek przenoski, ale przechodziliśmy za to obok zachowanego domu pastora Michała Mostnika (ulica jego imienia w Słupsku). Poza tym przed nami był najpiękniejszy odcinek spływu – wpłynięcie na jezioro Gardno.
Ukazanie się szerokiej panoramy jeziora przy wspaniałych warunkach pogodowych przeniosło nas w inny świat. Było cudownie. Wszyscy byli zauroczeni widokami – jeziora, przyrody, wsi. Nikt nie dziwił się po podaniu informacji, że przed II wojną światową do Gardny często przyjeżdżali malować niemieccy artyści m.in. Otto Priebe czy słynny ekspresjonista Max Pechstein. Żenia z Alieną szaleli. Próbowali wykonać „eskimoskę” kajakiem dwuosobowym, co oczywiście nie miało prawa się udać, ale zabawa była świetna.
W końcu dopłynęliśmy, po 19,6 km, do stanicy PTTK w Gardnie Wielkiej, gdzie czekał nasz transport powrotny. Oddział Regionalny PTTK w Słupsku bezpłatnie udostępnił nam swoją przystań, za co dziękujemy.